Inaczej niż zazwyczaj, aktualna podróż i zaczyna się inaczej i odbywać się będzie też inaczej.
Normalnie, odsprzedawaliśmy dzieciaki w ciężką niewolę do katorżniczej pracy, załatwialiśmy opiekę dla psów i kota, po czym ładowaliśmy się w pośpiechu do samolotu, często na granicy spóźnienia i odlatywaliśmy radośni zostawiając za sobą jedynie smród zdartych zelówek.
Ta podróż z kilku względów jest inna, po pierwsze ruszamy w atmosferze przygnębienia, którego źródła są dwa, a co jedno to gorsze. Pierwsze, o którym świat może wiedzieć, to takie, że nasze psiątko firmowe, maskotka, nasza Lady ukochana, ma nowotwór złośliwy skóry. Wycięliśmy zmianę, załataliśmy ranę, będziemy obserwować, ale informacja z gatunku takich, co to lepiej o nich tylko słuchać, niż ich doświadczać. Drugie zaś źródło, zasłaniające ciemną chmurą przeważnie słoneczne niebo naszych umysłów, to głębokie rozczarowanie człowiekiem jako takim. Rozpacz i ogłuszenie koniecznością patrzenia na kondycję człowieka i świadomość, że spotka go niewesoły koniec. Nie będziemy wdawać się w szczegóły, gdyż ci, co mieliby to zrozumieć i tak nie zrozumieją, a tym, którym nic do tego, tym nic do tego.
Sama podróż zaś jest inna, gdyż zamiast latać, jak to przyrodzone jest człowiekowi, ruszamy naszym wozem rozpoznania bojowego. Jest to pojazd wyglądający na wspólny samochód osiedlowy, obity przez każdego kierowcę według jego własnych upodobań, i niech mi będzie wolno się pochwalić, ja sam osobiście go tak pozałatwiałem, ma się tę kozacką fantazję…
Tak, czy owak, rozwieźliśmy dzieciaki, oddaliśmy psy, a naszym kotem leśnym, kaszubskim obiecała zaopiekować się J.
Postanowiliśmy nie ruszać z Trójmiasta, lecz oddalić się na bezpieczną odległość, przenocować i dopiero wtedy udać się w dalszą drogę. Traf chciał, że w trasie na działeczkę, odezwał się głos rozsądku w postaci mojego brata, który ze zdumieniem skonstatował, iż nie mamy zielonej karty i z właściwym sobie wdziękiem nastraszył nas wizją półtoramilionowego odszkodowania. W euro. Następnego dnia zajechaliśmy do przedstwicielstwa naszego ubezpieczyciela i, w zamian za drobną łapówkę, cieszymy się posiadaniem zielonego zabezpieczenia.
Na razie droga była taka sobie. Kociątko prowadziło dzielnie aż do Łodzi, ja zaś smacznie spałem, po czym zamieniliśmy się miejscami i po jeździe bez większych przygód wpadliśmy do naszego ulubionego hotelu w Gorzyczkach, gdzie, ku naszemu rozczarowaniu, nie było miejsc. Pokręciwszy się po okolicy i z polecenia w polecenie sprawdzając coraz to nowe miejscówki, znaleźliśmy nocleg na drugim piętrze Restauracji REX w Olzie. Niesamowite miejsce: mamy szlaban do 8.00 rano. Nie możemy wychodzić, gdyż lokal już zamknięty, a kluczy nie mamy…