Dzień dobry.
Rano straciłem blachę i gumę na kamienistym brzegu Ładogi. Zniechęcony poszedłem zwiedzić piękny ośrodek wczasowy, co poniżej dokumentuję.
Towarzystwo wstało. Po nocnej ulewie postradziecka natura postanowiła dać nam odetchnąć i rozgoniła chmurzyska zostawiając jedynie delikatną nakrywę na niebie, z której deszcz kapał w stopniu umożliwiającym szybkie pakowanie. Ruszyliśmy wzdłuż przepięknego brzegu Ładogi,
Ładoga from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.
czasem jedynie szliśmy trochę piechotą.
4×4 from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.
Na wieczór zamiar był by łowić, więc uwierzyliśmy mapie, ale szybko zrejterowaliśmy z bagien, by znaleźć miejsce biwakowe na wygolonym specjalnie dla nas polu koniczyny.Trochę popadało, potem przyszła mgła. Każdy pojedynczy krzaczek koniczynki ważył ok. 2kg z czego półtorej kilo wody. W takich warunkach nie pozostaje nic innego, jak zrobić ognisko. Całe szczęście okolica obfitowała, prócz – oczywiście – wody, w brzózki, więc po kilku zaklęciach ogień wesoło rozlewał swoje ciepło po zwałach mgły. Dziś nie połowiliśmy. Zeżarliśmy za to kiełbę z ognia.
W nocy zimno, jak jasna cholera. Hmmm… Podkreślam z całą stanowczością: ziąb jak na Antarktydzie. I wszechobecna wilgoć.