Noc nieco cieplejsza była niż poprzednio, ale – nauczony doświadczeniem – zmianę bielizny trzymałem w śpiworze, dzięki czemu zakładanie jej nie przypominało już siadania gołym tyłkiem na lodzie.
Nasz biwak.
Próby porannego łowienia zakończyły się spektakularnym sukcesem: straciłem w odmętach blachę i gąbkowy wobler.
Coś tu nie tak z matką Naturą. Nie chce współpracować. Co więcej, zadziwiająco mało jest tu dużych ssaków. Poza jednym lisem, który nonszalancko załatwiał się na poboczu nie widzieliśmy żadnej ssaczej zwierzyny. Raz na jakiś czas płoszymy cietrzewie z przydrożnych krzaków. No i gęsi w ogromnych kluczach zawijają się z Północy. Karelia to ogromne bagno, gdzie nie stanąć, woda tryska spod stóp na pół metra w górę.
Medvezhyogorsk, po naszemu Niedźwiedziowo. Tu zrobiliśmy zakupy spożywcze (m.in. kawior), tu wyszarpałem z lokalnego Rossmanna kartony na ognisko, tu wreszcie z przydrożnej pompy nabraliśmy wody.
Im dalej w las, tym więcej… grobów. Przed Białomorskiem cmentarz na pół miliona osób, raz z jednej strony drogi, raz z drugiej. Sam Białomorsk, hmmm… Niby ostatnia śluza wielkiego kanału bałtycko-białomorskiego, ale nic ciekawego.
No, może poza dwoma żołnierkami, które zabroniły nam robić zdjęcia, a którym, pod pretekstem oglądania mundurów, Kapitan bezwstydnie lustrował cycki.
Zatrzymaliśmy się na wygwizdowie nad jeziorem, zjedliśmy kawior na kolację i wiatr wygnał wszystkich do namiotów.
Wiatr w nocy zmienił się w wicher i mocno zastanawialiśmy się, czy nie poszybujemy w noc na pałatkach.