Namioty zamarzły, noc zimna, a bliskość drogi szybkiego ruchu nie pozwoliły się dobrze wyspać.
Po rybie z puszki na śniadanie i hajda do przodu. Wpadliśmy do Niedźwiedziowa uzupełnić zapasy, a potem ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu wymarłej wioseczki Pegrema nad jeziorem Onega.
W międzyczasie zdobyłem w sposób absolutnie nielegalny ł niezgodny z prawem piękny numer na domek. Będę smażyć się w piekle, ale to chyba dopiero za jakiś czas, więc troski na bok.
Próbowaliśmy przez Wioskę Której Nie Ma Na Mapach dotrzeć do Pegremy, ale w obliczu narastających trudności drogowych oraz przebiegającego przed nami misia, który dodatkowo wybił nam trekking z głowy, musieliśmy skapitulować.
Wyjazd z dziczy zajął mniej więcej tyle samo czasu, co wjazd. Czyli noclegu zaczęliśmy szukać po ciemku. Po kilku strzałach w świetle latarek znaleźliśmy piękne, podmokłe śmietnisko. Błoto do kostek.
To pierwszy raz, kiedy nie starczyło determinacji, by zapłonęło ognisko.
A mi, żeby zrobić jakieś zdjęcie…