Z samego rana zamulam…
zamulam z rana from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.
Jeszcze przed wylotem zgodziliśmy się co do tego, by w tym roku odwiedzić ludzi, których poznaliśmy dwa albo cztery lata wcześniej. Ruszyliśmy bez śniadania, planując ogarnąć coś po drodze; małe co-nieco zjadł jedynie najmłodszy podróżnik. Po drodze mijaliśmy owe TIRy wszystkie, tak grzecznie czekające na możliwość sforsowania granicy. Straszne przygnębienie łapie – tak stać tydzień w biernym oczekiwaniu na łaskę urzędnika. Świat zmierza w niewłaściwym kierunku.
Śniadanie zjedliśmy w położonym przy trasie barze, po czym pomknęliśmy przed siebie dalej. Za oknami mijała nam Gruzja, temperatura rosła… Jeszcze zanim skręciliśmy na zachód kupiliśmy najmniejszego arbuza, jakiego mogliśmy znaleźć – 9kg. Anula pochłonęła połowę. Mam twarde dowody.
arbuz from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.
W Borjomi wciąż istnieje Khinkali House ze swoją niepowtarzalną atmosferą. Duszno, parno, zapach przypominający spleśniały szpinak, a dokładnie to połączenie zapachu pleśni i szpinaku. Wszechogarniająca wilgoć…
A właścicielka, jak poprzednio chaczapuri, tak teraz przygotowała khinkali. Za to chaczapuri zamówiliśmy na kolację. To tylko 200 metrów od naszej gostinicy.
Wieczorem poszedłem po zamówienie, ale przyszedłem za wcześnie, więc podczas oczekiwania rozmawiałem z Leią (tak, skojarzenie z Gwiezdnymi Wojnami samo się nasuwa) i pies trącał inne rzeczy, o których rozmawialiśmy, ale dietą koniecznie muszę się podzielić, bo nie jest to jakaś byle jaka dieta, funta kłaków nie warta z kolorowego magazynu, lecz dieta dla prawdziwych, żujących gwoździe twardzieli, pragnących rzeczywistych efektów, a nie dobrotliwego pobłażania sobie i swoim zachciankom.
Objaśnienia:
Rano: 1 stakan wina czerwonego + 1 gotowane na twardo jajko (bez soli)
Obiad: 2 stakany wina czerwonego + 2 gotowane na twardo jajka (bez soli)
Wieczór: 1 stakan wina czerwonego + 1 gotowane na twardo jajko (bez soli)
Po trzech dniach dniach diety, 10 dni przerwy i można od nowa.
Efekt gwarantowany, ewentualne reklamacje: księżniczka Leia, Borjomi, Khinkali House.
Pijąc gruzińskie wino z okolic Borjomi zawsze mam nieodparte wrażenie, jakobym golnął sobie potężny haust inkaustu. Zapewne jest to pochodna sławnej na cały świat, żelazistej wody, ale wrażenie pozostaje. Dodatkowo, wino od Lei ma moc liczoną w kilowatach, nie w procentach, tak więc zaraz po kolacji udaliśmy się spać, co więcej, Mieszko dał nam spać.
Następnego dnia Ania podczas jazdy wciąż nuciła 'było morze, w morzu kołek…’, tak się zapętliła iż pomyślałem sobie, że może nie zna żadnej innej kołysanki i dlatego taki skąpy repertuar… Tak dojechaliśmy do Achalciche, a Achalciche przywitało nas mandatem. Policjant o aparycji bolszewickiego zbója, jeden z niewielu blondynów w tych okolicach, bezwzględnie wymierzył karę 40 lari.
Potem odszukaliśmy mieszkanie Miszy, a w nim jego żonę. Nic się nie zmieniła. Miszy chwilowo nie było, był za to sąsiad, który nieomylnie wyczuwając zbliżającą się okazję do ogarnięcia kilku butelek wina w miłym, zagranicznym towarzystwie, pojawił się w drzwiach z butelką w dłoni. Jako, że pora była dość wczesna, umówiliśmy się na wieczór, po czym ruszyliśmy w kierunku Vardzi.
Były tam po drodze rzeczy, którym nie dość dobrze przyjrzeliśmy się poprzednim razem i chcieliśmy to naprawić.
ładne miejsca from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.
Potem wróciliśmy do Achalciche, przeżyliśmy wstrząs i srogie rozczarowanie żoną Miszy i na drugi dzień pojechaliśmy trasą nr 1 (a przynajmniej tak nam się wydawało z tą trasą) do Batumi. Miałem tu napisać wiele słów o tym rozczarowaniu kondycją człowieka współczesnego, ale doszedłem do wniosku, że ogromny niesmak, który budzą we mnie wspomnienia, nie pozwala mi na opisanie tej sprawy z należytym dystansem. Jeszcze nie. Najpewniej kiedyś wrócę do tematu, już bez ciśnienia, bez nerwów i bez goryczy.
Z początku pruliśmy asfaltem, który jednak dość szybko przeszedł metamorfozę w roboty drogowe, a jeszcze później w drogę szutrową. Po drodze rzuciliśmy okiem na Abastumani, a potem już tylko droga przed siebie, aż do Khule, muzułmańskiej wioski, z której zabraliśmy na stopa pewnego dziadka.
I plułem sobie potem w brodę, i pluję teraz, że nie skręciliśmy nad zielone jezioro, które, razem z błotnymi gejzerami Tahti – Tepa pozostają miejscami, które wciąż chciałbym zobaczyć.
I jechaliśmy wciąż kręcąc kierownicą lewa-prawa, lewa-prawa, bez wypoczynku, gdyż zapiekłem się w tej swojej drodze i jechaliśmy przed siebie i Ania zaczęła na mnie głośno złorzeczyć i Mieszko również, a ja dalej jechałem, gdyż chciałem znaleźć miejsce idealne, a takiego nigdzie nie było, albo było dostępne, ale zawsze kilkanaście kilometrów za nami, więc naciskałem gaz i jechaliśmy w tym pędzie przez góry, aż Ania zamilkła, co już wróżyło bardzo niedobrze, ale ja dalej jechałem cisnąc samochód, aż wpadliśmy w końcu szeroką trasą do Batumi, gdzie znowuż jechałem walcząc tym razem z innymi kierowcami, bo jeżdzą tu, jak w Albanii, a my musieliśmy całe miasto przejechać do wybranego kempingu…
Którego nie było…