I pojechali.
Samolotem do Warszawy, gdzie w SO!Coffee spiliśmy czytając dziwne jakiesik cuda, a potem również samolotem do Belgradu, gdzie z kolei postanowiliśmy za namową Mikołaja, obejrzeć fort nad rzeką.
Niestety!
Choćbyśmy chcieli, nie daliśmy rady, a to już z powodu, że głód straszliwy, a to, że autobusy jeżdżą okropnie powoli i sam dojazd zajął nam godzinę w tę, a powrót godzinę nazad.
Z Belgradu polecamy wszystkim kuchnię azjatycką z ul. Komuny Paryskiej. Ogromne jak na nasze możliwości porcje w malutkiej knajpce koło MCDonaldsa. Pole do obserwacji różnorakich w autobusie mieliśmy, z czego wniosek, że i w tym zakątku świata stanowimy nie lada atrakcję turystyczną ze względu na koloryt skóry i wyblakłe oczy. Tak, czy inaczej, zjedliśmy obficie i polecieliśmy dalej, aż do Tivat w Montenegro, które okazuje się, centrum lokalnego wszechświata stanowi i skąd łatwo i Kotor obadać i Herceg Nowi obejrzeć i trasę 25 zakrętów przebyć można.
W informacji turystycznej zdumienie, że bez noclegu przyjechaliśmy, acz jak nieszkodliwych wariatów nas potraktowali, bo to akurat i koniec ich pracy był, co więc mają się na wieczór chandryczyć..? Zadzwonili tu i ówdzie, po czym przyjechał Marko, odebrał nas spod zamkniętej już informacji i zawiózł na kwaterę. Zostaniemy tu do poniedziałku, ale nikomu o tym nie powiemy, gdyż zasięgu żadnej ludzkiej sieci tu nie mamy.
Słowo o cenach. Taxi spod lotniska do centrum 10euro. Zakupy kolacja/śniadanie nawet z witaminami – 10,50euro. 3 noclegi u Marko, blisko centrum 120euro. Jak w Polsce naszej rześkiej, kochanej.
Czego i czytelnikom przypadkowym życzymy :)