Dzisiejszej nocy wichura omal nie przestawiła samochodu…
Hyundai Santa Fe ma z tyłu kąt natarcia, jak ściana hipermarketu, więc trzęsło nim porządnie. Wiatr zrywał się nagle, falami tak, że nie sposób było do tego przywyknąć.
Nad ranem (ok. 6.00) obudzili mnie przyjezdni azjaci. Dużo i głośno mówili, więc doszedłem do wniosku, że nie ma co dłużej się wylegiwać.
Po dłuższych przygotowaniach (ubieranie się i kawa), poszedłem robić zdjęcia. Super. Nie warto się lenić. Mam zdjęcia Kirkjuffelssfoss robione w świetle księżyca.
Po powrocie zjadłem kanapkę i pół sałatki, wypiłem kawę i ruszyłem dalej.
Ten dzień nie obfitował w spektakularne wydarzenia. Jechałem przez piękny kraj, zatrzymałem się na moment nad jeziorem Haukadalsvatn, a potem zanurzyłem się w krainie Fiordów Zachodnich.Monumentalne, surowe piękno tych skał urzekło mnie bardzo. Praktycznie co chwila zatrzymywałem się, by uwiecznić jakieś miejsce. Znalazłem też śliczny mały wodospadzik i jechałem dalej wzdłuż wybrzeża. Droga meandrowała, od poziomu morza na pobliskie szczyty. Na dole cieplej i bez wiatru (-3 stopnie, jak wynika z informacji drogowej), na górze wiatr człowiekowi wyciąga płuca na zewnątrz. Cudownie!9-ty z kolei półwysep, jak wyciągnięty z Mordoru. Prawie bez śniegu, ponure szczycisko odrobinę popękane, poniżej głazy jak klawisze fortepianu. Zwolniłem odrobinę, by znaleźć miejsce na nocleg – druga miejscówka okazała się w sam raz. Na niewielkiej polanie widok na jęzor morza, półwysep, a także – na ów szczyt straszliwy. Głód zapędził mnie do roboty, dzisiaj mistrz kuchni podał przecier z pomidorów z bazylią i parówkami, do tego kromka chleba z serem. Spirytusu starczyło, by zagrzać sobie kawę na rano.
Plan jest taki, by ciut, skoro świt wstać i polatać po okolicach, zanim jeszcze wzejdzie słońce.
Tymczasem wykonam telefon do mojej Anulki, Dobranoc.