Z samego rana, w obliczu motoryzacyjnej katastrofy, poszliśmy porobić zdjęcia i filmy, które w godny sposób będą ukazywały piękno kazachskiej przyrody.
White cliffs of Atolagay, Kazakhstan – film z mojego nieporadnego kręcenia się tu i ówdzie from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.
Po zakończeniu zdjęć, zmajstrowałem prowizoryczne zabezpieczenia łączników ze sznurka. Paweł kręcił nosem na ten pomysł twierdząc, że rozpadnie się toto zaraz po tym, jak ruszymy, ale szczęśliwie okazało się, że wytrzymały znakomicie.
Wyjechaliśmy ostrożnie spod klifów i na przełaj, przez step, kierowałem się w stronę zapamiętanej wcześniej drogi. Niebo nad nami przybierało powoli barwę niepokojącego, granatowo – żółtego dywanu, wiatr dął dość mocno, zbliżała się burza piaskowa. Po kilkudziesięciu minutach jazdy na azymut, we wstecznym lusterku zobaczyłem nadjeżdżającego Kamaza, któremu dałem się wyprzedzić i potem pędziłem już za nim, szorując pchełczynym brzuchem w koleinach. Po wyjeździe na główną przelotówkę, po trzech godzinach ucieczki przed burzą, w tumanach pyłu i piasku, latających krzewów i koziego łajenka, jedyne o czym marzyłem to napić się chłodnej wody.
Sandstorm is coming – burza goni bez miłosierdzia from Przemysław Wollenszleger on Vimeo.
W pierwszym karawanseraju spotkaliśmy załogę Kamaza i zjedliśmy obiad. Jako że przybytek ów dysponował prysznicem, skorzystaliśmy z tego błogosławionego udogodnienia. Byliśmy najedzeni, czyści, pachnący dokładnie do tego momentu, gdy otworzyliśmy drzwi i poszliśmy do samochodu, gdyż burza już nas dobiegła, do wilgotnych włosów dolepił się od razu cały Kazachstan i tyle pozostało z kąpieli. Prysznic dał nam świeżość do otwarcia drzwi. O potędze kazachskich żywiołów niech zaświadczy poniższy obrazek.
Wiatr wiał taki mocny, że ptaszyna wielkości wróbelka, która usiłowała sforsować jezdnię, mimo rozpaczliwej walki, wisiała nad asfaltem i nie dała rady przelecieć. Zrezygnowana odpuściła i wiatr poniósł ją Bóg wie gdzie.
W Kulsary odnaleźliśmy sklep motoryzacyjny, kupiliśmy jakieś takie podobne do brakujących gumek i zrobiliśmy zaopatrzenie. Dalej postanowiliśmy jechać ubitym szlakiem, żeby oszczędzić Pchełce jazdy po wybojach.
Pojechaliśmy dalej, aż do wieczora, w tym czasie wyjechaliśmy z burzy i oglądaliśmy ją z boku.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz