Po rytualnej kąpieli błotnej w resztkach jeziora udaliśmy się jego byłym dnem w kierunku wschodnim na Bersa – Kelmes, miejsca tajemniczego, grozą i zwątpieniem pisanego, które obecnie jest rezerwatem natury, wcześniej zaś było, podobno, skrywanym przez Sowietów tajnym laboratorium badawczym.
Niestety, próba sforsowania jeziora zakończyła się fiaskiem po tym, jak okazało się, że dno zaczyna być grząskie. Jezioro również, podobnie jak drogi i rzeki, zupełnie nie trzymało się mapy: było rozlane naokoło, jak okiem sięgnąć. Skierowaliśmy się na południe, w stronę bliskiej granicy z Uzbekistanem, ale tam też zastąpiło nam drogę. W momencie, gdy napęd 4×4 przestawał przesuwać Pchełkę horyzontalnie, a zaczynał zakopywać ją w błoto, zawróciliśmy. Po nie tak do końca suchym dnie, za krańcem drogi, zrobiliśmy ze 20 kilometrów, co przy średniej stepowej ok. 20km/h daje 4 stracone godziny: jedna żeby dojechać do krańca drogi, druga na dnie i tyleż samo z powrotem. Objechaliśmy z powrotem jezioro i podjęliśmy próbę zaatakowania jego północnej flanki, ale efekty poznamy nazajutrz. Wieczorem znalazłem obłędną muszelkę dla mojej Anulki.
A tu składany na kolanie filmik z okolic jeziora – tuż przy granicy z Uzbekistanem.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz