Pobudka w dźwiękach bzyczenia komarów, szybkie pakowanie jak przed nadchodzącym frontem, czarna, słodka kawa i jazda przed siebie.
Na krótkim postoju jeszcze parę zdjęć, przy okazji znalazłem kilka dodatkowych skamieniałości skorupiaków. Opuściliśmy brzegi jeziora krótką wspinaczką na płaski jak stół płaskowyż.
Nakopaliśmy sadzonek na działkę. Nie wiemy, czy to legalne. Pewnie nie.
Dojechaliśmy do tamy Kokaral, gdzie na dobre przywitaliśmy się z cywilizacją. Ludzie: rybacy, wędkarze. Daleko od drogi pasło się w wodzie stadko flamingów. Hodowane przy tamie pstrągi usiłowały niezgrabnie przeskoczyć przez przepływ do jeziora…
Gnało mnie do Nowokazalinska, bo martwiłem się, że moja Anulka się martwi.
Po krótkiej przygodzie z policją, znaleźliśmy internet za miastem i już wszystko dobrze było, dodzwoniłem się, więc Anulkowe plany zaduszenia mnie po powrocie zostały odłożone na po powrocie.
A przygoda z policją taka dość prosta: zawsze uważałem, uważam i uważać będę, że im mniej wie o mnie aparat ucisku, tym lepiej. Tak więc pouczony przez straż graniczną o konieczności zarejestrowania się w jakimś komisariacie, postanowiłem o tym sobie nie przypominać w ustawowym terminie. Późniejsze przygody na stepie dokumentnie pogrzebały właściwy termin, więc gdy w Nowokazalińsku stanęliśmy dokładnie na przeciwko komisariatu, coś w środku dźgnęło mnie i wziąłem Pawła i poszliśmy do środka. Tam dowiedzieliśmy się, że to poważne wykroczenie przeciwko kodeksowi administracyjnemu, więc czeka nas sąd. Po kilku minutach rozważań komendant doszedł do wniosku, że lepiej pozbyć się kłopotu i kazał nam zgłosić się na komisariat policji migracyjnej w Kozyłordzie. I tak ściągnąłem Pawła na właściwą, czyli złą drogę, nie rejestrowaliśmy się i tyle. Za to mieliśmy jeszcze jeden, dodatkowy cel: Kozyłordę.
A! I dla Maćka, kolegi podróżnika specjalnie podjechałem pod zasieki Bajkonuru, takowoż usiłowałem sforsować szlabany do miasteczka, ale to z przekory raczej, niż z rzeczywistej chęci.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz