Ciągle pada. W nocy burza, rano padało, teraz wciąż pada. W Korday, tuż przed granicą z Kirgistanem, odnowiłem ubezpieczenie samochodu. Chociaż jedna z wiszących nad nami spraw prawnych załatwiona.
Jedziemy na Ałmaty.
Żuk w Kazachstanie! to kraj audi, toyot i lexusów, a tu taka niespodzianka. Prawdziwy Żuk wiózł na plecach konia. Nie zdążyłem zrobić zdjęcia, bo szybki był, skubaniec, a ja dodatkowo kierownicę dzierżyłem. Ale Żuk!
Ałmaty, podobnie jak Albania: uliczna wolna amerykanka, podobało mi się. Pchełka z właściwą sobie gracją uważała, że ulica należy do niej. A ja jej w tym nie przeszkadzałem. Fajna jazda. Ale tylko dla tych, co się golą grabiami.
Tuż przed kanionem w ulicznej restauracji spotkałem przemiłego młodego człowieka, na oko lat 14-15, który jako na razie jedyny napotkany Kazach posługiwał się komunikatywnym angielskim i sprawiało mu to radość. Bardzo fajny chłopak, pomagał w restauracji z pełnym zaangażowaniem i poświęceniem. Dałem mu wizytówkę, może się odezwie, pozdrawiam James.
Kanion zaś olśniewa urodą.
Zjechaliśmy do turbazy, droga dość wąska i kręta, będzie ubaw z wyjazdem.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz