Przez Kosz-Agacz podjechaliśmy do granicy z Mongolią, niestety – zamknięta. Tzn. w Rosji praznik i wiesna, granicę otworzą niebawem, bo we środę.
A dzisiaj poniedziałek.
Czas i przestrzeń. Dwoje największych wrogów człowieka.
Na początku myślałem, żeby objechać kawałek, ale jednak poczekamy tu, na miejscu. Daleko jechać, długo jechać, ba! drogo jechać. Komentarz na gorąco zamieszczam filmowy.
Tak więc pokręciliśmy się po okolicy, po czym – sprawa naturalna – zostaliśmy zatrzymani przez straż graniczną Federacji Rosyjskiej. Ja nie lubię granic, granice nie lubią mnie. To chyba oczywiste?
Całe szczęście, że na trasie naszej nielegalnej wyprawy znajdował się jakiś megalityczny krąg z kamieni. Dzięki temu było jakieś wytłumaczenie. Zostaliśmy zatrzymani, dokumenty nam odebrano, pojechaliśmy na komisariat pograniczników, po czym spędziliśmy miło czas podpisując tony dokumentów, które, spisane cyrylicą, stanowiły nie lada zagwozdkę dla rozumu. W pewnym momencie do spotkania dołączył misiek z wywiadu i zaczął spisywać swój protokół, czym jedynie powiększył ogólny rozgardiasz.
Skończyło się na mandacie, który opłaciłem w bankomacie, razem z eskortującym nas oficerem.
Próbę złapania oddechu po załatwieniu spraw urzędowych zakończyła dwubiegunowa burza: z jednej strony wiało piaskiem, na to padały wielkie krople deszczu, co sumarycznie zaowocowało burzą rzucającą błotem.
Pojechaliśmy gdzieś nad rzekę rozłożyć biwak.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz