Po tym wszystkim Ułan Bator wydał mi się miastem jak ze snu.
Co prawda obrzydliwie wręcz prowincjonalny, z widoczną gołym okiem tęsknotą za światem, duszny i ciasny, otoczony położonymi na wzgórzach brudnymi slumsami i dzielnicami sypialnymi, dumny szklanymi wieżowcami hoteli i dwoma irlandzkimi pubami, ale było to tchnienie cywilizacji. Wszechogarniający zapach spalin, unoszący się w powietrzu zapach fast foodów, ciągłe klaksony, policyjne syreny, przelatujące na zielonych bombach karetki, świat galerii handlowych i magazynów typu Zara, H&M, Mango, Ryłko, KFC czy Pizza Hut.
Ludzie wokół chodzą czyści i pachnący i nie plują 2 razy na sekundę w losowo wybranym kierunku, jak wielbłądy.
Ulaanbaatar. Ułan Bator. Tu, przez niefortunny splot tajemniczych wydarzeń zamieszkałem i żyłem przez dwa tygodnie.
Te dwa tygodnie zasługują na osobną opowieść, być może, niebawem, kto wie?
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz