Z duszą na ramieniu wyszedłem z gostinicy, z duszą na ramieniu. Otworzyłem pakę, wyjąłem litr oleju do skrzyni biegów, specjalny, Mercon V, dolałem ponad pół litra i ruszyłem w stronę Ufy, stolicy Baszkortostanu. Do niedawna nawet nie podejrzewałem istnienia takiej republiki. Umyśliłem sobie, że kupię taki olej w serwisie Forda w Ufie, zaś poziom oleju w skrzyni sprawdzę po drodze. Bo sprawdza się go na gorąco. Cyk, cyk, cyk… minęło ze 60km to sprawdziłem. Wszystko dobrze. Tylko mój żelazny zapas oleju do skrzyni właśnie się skończył.
Ufa, Ford, olej, nie ma.
To znaczy oleju w serwisie nie ma, za to toaletę mają, całe szczęście dość czystą. Przyduszeni szekspirowską wymową pracownicy serwisu zrobili wszystko, żebym stamtąd wyszedł i dał im święty spokój. Znaleźli mi sklep, jedyny w Ufie, gdzie taki olej jest na stanie, toteż zapas uzupełniłem.
Uwielbiam tę nazwę Baszkortostan. Spróbujcie powiedzieć to szybko raz za razem. Brzmi jak stary diesel zimą szepczący swojej ukochanej czułe słówka.
A potem kolejna islamska autonomiczna republika Federacji Rosyjskiej – Republika Tatarstanu. W radio gadają po tatarsku. Szczególnie dziwnie brzmi ten język w audycji, do której muzycznym tłem była taka zapętlona, pospieszająca wszystko melodia: dwóch chłopaków sadziło sążniste dowcipy, na które żywiołowym chichotem reagowała dziewczyna, a mi nawet powieka nie drgnie – nie jestem w stanie wychwycić wśród tych dźwięków zbliżającej się puenty, więc ten idiotyczny chichot, znienacka wyskakujący jak pajacyk z pudełka, nieodmiennie budził moje zdumienie. Jadę ogłuszony tatarszczyzną i powoli rozglądam się za miejscem na obóz.
Jak tylko szukam miejsca na obóz, zaczyna lać. Podejmuję więc decyzję, jadę dalej, deszcz przestaje padać, no co jest, na litość boską? Bawię się tak przez kilkanaście minut i nagle pojawia się error w samochodowym komputerze, więc decyzja – Kazań. Zatrzymuję się na chwilę, wyłączam silnik, error znika. Sprawdzam, czego dotyczył: czujnik położenia przepustnicy. No tak. Od dwóch godzin w tej samej pozycji, może się zdenerwował. A cholera tam, jadę do Kazania.
Kazań. lepszy do zwiedzania niż Karlskrona. Dużo lepszy. Znalazłem sobie hotel na tyłach Courtyard by Marriot. Jakieś dwa kroki od wzgórza z Kremlinem, na którym urzęduje prezydent Republiki Tatarstanu.
Formalności nie mogły poczekać, nie. Musiałem zameldować się w hotelu, dać paszport, zapłacić, wziąć klucz i cały piękny zachód słońca i zmierzch po nim szlag wziął i Tatar na końskim ogonie powiózł. A jeszcze, jak już się wydostałem, to okazało się, że nie tędy w górę, więc jeszcze dodatkowo się zdenerwowałem i chodziłem po wzgórzu w głos pomstując. Byłem tak wewnętrznie poruszony, że całkowicie poważnie postanowiłem w imieniu Rzeczypospolitej wydać wojnę Republice Tatarstanu. I zrobiłem to na głos.
Po powrocie do hotelu robiłem z Anią ciężką rozkminę stref czasowych. No nie ma w tym ładu, ni składu. Przejechałem dwie godziny wstecz w godzinę i 15 minut, czas lokalny za diabła nie zgadzał się z żadnym z moich zegarków, dodatkowo już ciemno, choć oko wykol, a google mi twierdzi, że to po dwudziestej. Pfffff… Fizyka rzeczy niemożliwych.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz