Gdyby ktoś się zastanawiał, to tak, w Rumunii rosną brzozy. A pod brzozami siedzą sobie psy albo owce albo inne jakieś boże stworzenie.
Moszu to taka inteligentniejsza wersja Maszy. Potrafi złapać smakołyk w locie, potrafi go też odszukać, jak upadnie gdzieś dalej, ale spojrzenie ma takie samo, jak Masza. Kempingu strzegła wraz z Maksem, swoim kolegą, również sporym psiakiem, którego pyszczek budzi respekt.
No więc oba darły te pyski w nocy, Bóg raczy wiedzieć, czemu, nie pozwalając nam spokojnie spać.
Rano nie padało, więc pospieszyliśmy autem na drugą stronę kanionu, by zobaczyć go w świetle dnia. Piękna bestia.
Później ruszyliśmy na południe, do położonego w Hunedoarze zamku Korwina. Potężna budowla, niezłe wejście, ciekawe baszty, spoko studnia (z historią), ekipa budowlańców, zgodnie z szesnastowiecznymi procedurami, przycina kątówką kamienie i kafle, pył się unosi, hałas jak jasna cholera, na to pałętający się team kulturystów, płynie wesołe zamkowe życie. I tylko jakoś ducha w tym brak. Za to dorwało nas polskie małżeństwo z Włocławka i straszyło niedźwiedziami.
Ruszyliśmy dalej, by przygotować się do przejazdu Transalpiną, Kot wybrała kemping z sauną malowniczo położony na jakimś zakazanym krańcu świata, ale – oczywiście – okazał się mirażem jakimś, senną marą i zjechaliśmy z tego uroczego końca świata z powrotem niżej na szosę 66, skąd skręciliśmy za pierwszą reklamą pensjonatu i kempingu, do agroturystyki Dragan, gdzie założyliśmy obóz.
Chłop dał nam całe swoje serce, prąd, toaletę i swoją siostrę z Teksasu jako tłumaczkę. Jak pragnę zdrowia. Kobieta przyjechała na ślub do Rumunii, by służyć za tłumacza. Ma przyjaciółkę rodem z Polski, Kazimierę, która również mieszka i żyje w Teksasie. Kobiecina tak się zauroczyła naszymi chłopakami, że rozłożyła im kocyk na jezdni, by mogli organizować sobie wyścigi samochodowe w komfortowych warunkach. O 22 pogoniliśmy ich do spania.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz