Pędziliśmy na złamanie karku przed siebie, aż jakieś półtorej godziny później zatrzymaliśmy się na kawę, bo ciężka noc za nami. Dzieci się pobawiły, pokarmiły króliczki, my spiliśmy kawę i zatankowaliśmy i tak jakoś czas nam mijał, aż znowu ruszyliśmy. Ania dzielnie pilotowała i doprowadziła nas do cudownej knajpy nad jeziorkiem, gdzie zjedliśmy obiadek, a potem do Bułgarii, gdzie znaleźliśmy nocleg w najlepszej miejscówce pod słońcem, u Kateriny nad kanionem w miejscowości Koszow, Koukery Campsite. Bajer miejsce, przepiękne widoki, sporo komarów i gość, który zbiera ………. [cenzura] z pomocą swoich dzieci, tfu, znaczy psów.
A było to tak…
Przekroczyliśmy granicę zaraz za mostem Przyjaźni, kupiliśmy winietkę u sympatycznej kobiety na stacji benzynowej. Po zalegalizowaniu naszych przejazdów po tym pięknym kraju, pojechaliśmy na kamping u Kateriny.
Pogadałem z nią trochę, obejrzałem z Mieszkiem miejsca na obóz, Mieszko łaskawym gestem wskazał, które mu pasuje i zaczęliśmy rozkładać namiot. Podczas tej mało interesującej czynności podszedł do nas facet, z wyglądu ok lat 40-tu i oznajmił, że uważnie się przyglądał, kim jestem, co robię, jak mówię i się poruszam i jest wzruszony faktem, że kogoś takiego spotkał, bo ostatnio posucha.
Generalnie jest Bogiem.
No cóż. Rozbijałem namiot i gadałem z Bogiem. Po czym otworzyłem piwo i dalej z nim gadałem, po drugim piwie dosiadła się Anula i przegadaliśmy cały wieczór. Bóg ma na imię Floris (ale mówiłem mu Florian), pochodzi z Rumunii, ma 18-to letnią córkę i był zdumiony moim wiekiem. A także, gdy w łaskawości swojej pozwolił zadać dowolne pytanie, był zafrasowany też i pytaniem, na które, z racji swojej pracy, powinien znać odpowiedź. No, ale nie znał. I tak wyszło szydło z worka. Jak się dobrze zastanowić, to dawno już nie miałem okazji rozmawiać z kimś równie interesującym. Chłop ma wiele ciekawych koncepcji, ogromne ego, ale mimo tego też dość spokojnie podchodzi do kontrkoncepcji i de-deifikacji własnej osoby.
A wieczorem wyły i chichotały szakale. Śmiesznie tak posłuchać tego wycia.
Następnego dnia rano, po zakupach, pognaliśmy obejrzeć kanion i bateria w dronie zaczęła cykać i jestem zdumiony tą manierą i nie podoba mi się ona, zwłaszcza, że krzyczy battery error i niby lata, ale jakoś tak niepewnie. I widzieliśmy stado owiec i kóz z pasterzem, a wieczorem poszliśmy na kolację do Milkovata Ksza Guest House i biegiem na górę do namiotu, by ledwie zdążyć przed burzą, a potem już tylko siedzieliśmy i słuchaliśmy grzmotów i oglądaliśmy światła na niebie. Fajna burza.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz