Okazuje się, że nasze dzieci uwielbiają zespoły parkowo – pałacowe. Po rutynowych czynnościach obozowych, w tym udzielaniu wywiadów, jedzeniu śniadania, kąpieli w morzu, pojechaliśmy do Bałcziku.
Znajduje się tam bardzo ciekawy ogród botaniczny, który zrobił na nas ogromne wrażenie. Założony na początku XXw. przez rumuńską królową Marię Koburg. W trakcie zwiedzania przyszła nawałnica, dzięki czemu ukryliśmy się w ogromnej szklarni z wieloma okazami kaktusów i mogliśmy je na spokojnie obejrzeć. Był tam również krzaczek kawy arabica, dzięki czemu wiemy, jak wygląda nasze poranne uzależnienie.
Rosnący cicho w zakątku chwastów i ziół rozmaryn spowodował, że wróciliśmy przed wyjściem raz jeszcze, by ukraść aromatyczne gałązki.
Obiadek na wyjściu w jednej z wielu restauracji okołopałacowych, bardzo smaczny, lubię bułgarskie żarcie.
W samym zaś ogrodzie, w królewskiej winiarni, zakupiliśmy kilka butelek wina i rakii z dostawą do domu. W sensie do Polski. I przyszło.
Spokojny dzień, Jutro pędzimy na południe. Jeszcze tylko nielegalnie uruchomiłem kempingowy basen dla Mieszka i poszliśmy spać.
Rano pod znakiem pakowania i nadchodzącego wielkimi krokami show w delfinarium. Pojawiła się na chwilę Antonia, ale nie było nam dane się pożegnać.
Jeden z delfinów, jeszcze przed show, pogadał ze mną niezobowiązująco, ugruntowując w oczach dzieci nadprzyrodzone możliwości ich ojca (rok wcześniej przeprowadziłem na ich oczach wywiad z orłem w Kadzidłowie). Delfiny bardzo mi się spodobały, bardzo ciekawe zwierzaki.
Potem popędziliśmy dalej, w poszukiwaniu jakiejś fajnej miejscówki. Irakli Wild Camping, mimo wielu przychylnych opinii, w ogóle nie przypadł nam do gustu, droga doń, jak po wojnie, beznadzieja. Wróciliśmy do miejscowości Obzor, gdzie zakotwiczyliśmy u Wiktora, jeszcze nie wiemy, na jak długo.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz