Jestem wykończony…
Wstałem, zdaje się, po kilku minutach spania, a tu 8:30. Ogarnęliśmy śniadanie, dostaliśmy zapas świeżej słodkiej, chłodnej, studziennej wody i pojechaliśmy.
Trasa do Oradei jest niezwykle ruchliwa. Pełno samochodów wszelakiego autoramentu, TIR na TIRze, rowerzyści, psiaki, czego tu nie ma. Mocno angażująca droga, po czym wbiliśmy do miasta. Oradea jest spora i równie ruchliwa, co trasa do niej prowadząca.
Granica, jak każda która jest obsadzona urzędasami straży granicznej, to czas wyciszenia i refleksji. Zawsze wzbudzamy zainteresowanie na granicach, ale nasz tabor jest absolutnie wyjątkowy i świeci z daleka, machając wirtualną łapką, więc strażnicy zleźli się znowu, jak muchy do g…alarety, trzeba było otwierać, pokazywać, rozmawiać. I nawet nie szukali niczego, lecz po prostu chcieli się przyjrzeć, jak to wygląda. Mogliśmy przewieźć 50kg kokainy, nikt by nie zauważył. I tylko bez sensu czas stracony.
Hortobagy na Węgrzech przywołało nas do siebie Hortobágyi National Park, wiadomo, step, a mnie na stepy zawsze ciągnie. Ale najpierw Bóg zrosił otoczenie gęstym deszczem, my zaś, w spokoju ducha, nie wiedząc o rozsiewanym przez siebie zapachu po kilku godzinach upału, poszliśmy wszamać coś do ichniej karczmy, Hortobágyi Csárda. Okazaliśmy się znakomitym wabikiem na muchy, które całymi stadami wlatywały do sali. Gdy to zauważyliśmy, to starając się zachować na zewnątrz powagę ksztusiliśmy się ze śmiechu. Mieliśmy naprawdę niezły ubaw, choć staraliśmy się skończyć obiad jak najszybciej i uwolnić csárdę od naszej zaduchowej obecności. Spożyłem tam ichnie specialite de la maison, czyli czyjś mózg z wątrobą podany między kotletami z mangalicy na kapuście i z talarkami.
Smaczne.
Po ekskluzywnym obiadku Mieszko uczył się z bicza trzaskać, a ja kupiłem sobie krowi łeb, będzie fajnie wyglądał w salonie… Rękoma Antypandy wybrałem miejsce na nocleg w Tiszadada, gdzie zrobiliśmy dzieciaczkom miłą niespodziankę, zabierając je na urokliwe miejsce nad rzeką, w którym mogły spłukać z siebie pot i pył i pogrzebać w błocie dając upust dziecięcej radości z bezkarnego tytłania się do woli.
A po co Węgry? No właśnie. Po co Węgry… Wciąż po głowie chodzi mi taka myśl, że są, żeby się Europa nie zapadła w tym miejscu.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz