Baza namiotowa w Regietowie

Rano Mieszko poszedł do sklepu po zamówione bułki, Gniewko łapał słońce, a ja usiłowałem wszystko popakować. Okazało się jednak, że mały jednak łapał udar, nie słońce, więc miał kilkakrotnie torsje i generalnie zrobił się ciężki do dalszego przemierzania szlaku. Dałem mu elektrolity, zaś Mieszko się zgubił i wracał ze sklepu 3h.

mgła nad Zdynią

Po powrocie Mieszka zjedliśmy śniadanie i poszliśmy w las, żeby ocucić Gniewka. Po drodze małżeństwo, zatrzymali się i bardzo zachwalali Rotundę, zaś po nich dwóch gostków na kryzysie, ale nie chcieli jedzenia, choć proponowałem, wszyscy zapowiadają najazd harcerzy na bazę namiotową w Regietowie.

Gniewko w cieniu lasu odżył i ruszył przed.siebie jakoś bardziej żwawo. Mimo wcześniejszych informacji zdumiewająco piękny cmentarz na Rotundzie, zupełnie niespotykany, zrobił nam wyśmienitą niespodziankę, po czym zeszliśmy na łeb, na szyję do bazy namiotowej. Zatrzymaliśmy się tu dla odpoczynku i w tym dniu zrobiliśmy może ze 4 kilometry z plecakami.

Po rozpoznaniu terenu postawiliśmy tarp, tym razem bardzo dobrze w porównaniu z tym, co odwaliłem w amoku dnia poprzedniego.

tarp

Bazowa mama poleciła nam restaurację, więc poszliśmy na obiad w Stadninie koni huculskich w Regietowie mijając po drodze niezwykłe gospodarstwo pełne różnorakich antyków. To było tak niespodziewane, jak kadr z jakiegoś filmu zatrzymany.

Po obiedzie powrót i harcerze, rzeczywiście już byli, kręcili się po całym obozie robiąc hałas i zamieszanie. Temperatura ze 30st bez mała, co spowodowało, że bez mrugnięcia powieką zgodziłem się na taplanie w potoku: dzieci wyławiały szmaragdy i rubiny i handlowały wyspami, robiły też tamy i jakieś lokalne jeziorka, aż do wieczora. Kolację spożyliśmy przy ognisku razem z obozowymi towarzyszami, którzy akurat harcerzami nie byli. Harcerze nas unikali, pewnie jednak przepaść wiekowa.

Przy ognisku poznaliśmy ciekawe małżeństwo z dziećmi i dalszą rodziną. Jeśli mnie pamięć nie myli, to znany polski paleontolog Tomasz S. z żoną, chyba Karoliną (proszę o wybaczenie, jeśli nastąpiła tu pomyłka w imieniu, niezamierzenie). Jest to rodzina na wskroś religijna, trzymająca wysoki poziom intelektualny i kulturalny, to była wspaniała rzecz, móc z nimi powymieniać poglądy. Przyznali się od razu, że ujrzawszy Gniewka, któreś z dzieci zakrzyknęło, że chyba ich kuzyn Ignacy idzie, ale zaraz potem zobaczyli Mieszka i już widzieli dwóch Ignacych, i już od tego czasu tak o nich mówili. Przynajmniej do kolacji, na której nastąpiło wzajemne formalne zapoznanie.

Rozmawialiśmy o książkach, o nauce, o medycynie i moim braku wiary w to wszystko, w co powinieniem wierzyć, gdyż wszyscy wiedzą, że… Zaś Karolina była niedawno w Gdyni, gdzie poruszył ją bardzo pomnik postawiony w hołdzie Gdynianom przesiedlonym, z ogromnym uczuciem opowiadała o nim. Ciekawa rzecz, często się na tym łapię, że ów pomnik po prostu zbyt blisko mnie jest położony, w związku z czym nigdy tam nie poszedłem, by go obejrzeć. Owszem, maszynę do szycia do naprawy oddać na Starowiejskiej, czemu nie, zjeść w restauracji obiad na przeciwko pomnika, chętnie, ale iść obejrzeć pomnik? Nie dociera do świadomości.

Po kolacji ludzie w bazie namiotowej rozpoczęli proces bratania się przy gitarze i śpiewie, ale my zmęczeni byliśmy, jak psy pasterskie po wypasie i udaliśmy się do tarpu. Śpiewano długo w noc, ale spaliśmy doskonale, dopiero trochę wybudziły mnie latarki osób poszukujących swoich namiotów.

A w nocy odwiedził nas jeżyk w tarpie. Przesunąłem go kijkiem, żeby poszedł gdzie indziej szukać szczęścia.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply