Z rana zrobiłem ognisko. Poszedłem po wodę do źródełka. Zrobiłem wiadro herbaty. Ludzie zaczęli się schodzić po jakimś czasie do tej herbaty, my zjedliśmy śniadanie i, po pożegnaniu, ruszyliśmy na szlak.
Weszliśmy na Kozie Żebro, dość stromo. Kozie Żebro zdobył Mieszko. Na górze, zamiast dać maluchom batony, zapędziłem chłopaków w jeżyny. Bardzo dobrze to im zrobiło, mi zresztą też. Wyżarliśmy wszystkie nadające się do spożycia owoce i poczuliśmy, jak energia wypełnia nasze ciała. Pokręciliśmy się na szczycie po czym przyszło ciekawe, rozmowne małżeństwo. Spędziliśmy kilkanaście minut na rozmowie o Rotundzie i cmentarzach z I wojny, o Łemkach i ich uprawach,
Przy schodzeniu na zboczu dzikie tłumy, większość sympatyczna, w miarę rozmowna, niektórzy, ale rzadcy, mruki beznadziejne. Jedna kobieta na szlaku już w dolinie opowiedziała o schronie Lipki nad Ropkami, aż trudno mi było w to uwierzyć, sytuacja jak z filmu, schron taki bardzo by nam się przydał, bo chłopaki nigdy jeszcze nie nocowali w chatce trapera, jak na Syberii.
Obiad zjedliśmy przy brzozie, dobry Boże, co oni tam odwalali, masakra z tymi chłopakami.
Upał okropny. Zeszliśmy do Hańczowej, gdzie z przyjemnością kierowaliśmy Słowaków na rowerach generalnie w kierunku południowym, zaś sami pożądliwie spoglądaliśmy na niedostępne, gdyż rosnące za płotami jabłka. Ten upał niesamowity trochę zastanawiał, ale ryzyk – fizyk, ruszyłem na Ropki w nadziei, że nie padniemy z wyczerpania. Podkreślę raz jeszcze, upał okropny, ładowaliśmy wodę z każdego strumyka, dobrze że mieliśmy filtr ze sobą. Spotkaliśmy dwie dziewczyny z zielonego szlaku, coś narzekały na podejścia i jednego kolesia, który też na GSB szedł. Dałem mu nimesil, bo to jedyna rzecz, którą miałem przeciwbólową, a on palec u nogi sobie uszkodził. Krążący po okolicach samochodem beskid.masala zaproponował nam wodę, widać sam chodzi po górach i rozumie, w czym rzecz.
W Ropkach, z nienacka, po lewej, wiatka dla tych, co w drodze. Usiedliśmy z przyjemnością i odpoczęliśmy chwilkę, po czym poczłapaliśmy w górę – niby że godzinka jeszcze przed nami. W międzyczasie nagle, od pola jednego zmienił się las z mieszanego na bardziej iglasty, o ciemnej ściółce; w moim rozumieniu Beskid Niski zmienił się na Beskid Sądecki, nikt mnie od tego przekonania nie odwiedzie. Tymczasem na szlaku zautostopowaliśmy traktor, który podrzucił nas kilkaset metrów, ale Gniewko źle się czuł i poszliśmy piechotą dalej. Chłop jechał po pracy do Izb, do domu, śmiał się trochę pod wąsem z durnowatych turystów.
Schron palce lizać, wyposażony jak marzenie, prycze i ławeczki, koza, wiadro ocynk z wodą, herbata, kawa, cukier, czajnik, kubki, rondel, siekiera, no co tam sobie człowiek wymarzy. Nawet wieszaki na ubrania były, by wysuszyć mokrą odzież. Od razu zrobiłem ognisko i ogień w kozie; z tą kozą, to ostro przesadziłem, ale było super miło i sympatycznie. Rozłożyliśmy się na nocleg, po czym udaliśmy się na herbatę do ogniska. Minęły nas dwie osoby idące pod górę, do Ropek, ale wiele nie pogadaliśmy, zaś jedna dziewczyna jechała na rowerze w dół. Mieszko, którego serce pełne jest miłości dla ludzi i zwierząt od razu zaproponował kobiecie nocleg, ale chyba wystraszyła się i pognała dalej.
W nocy gwiazdy pięknie nisko świeciły, poszliśmy spać znużeni w chatce trapera.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz