do Krynicy – Zdroju

Herbatka z ogniska, czynności kosmetyczne oraz pakowanie zajęły czas od 6.30 do 9.00.

Standard.

herbatka

Ogarnęliśmy chatkę, w międzyczasie przyszła mama z trójką nastolatków, dość ciekawskie stworzenia, trochę pogadaliśmy i poszliśmy. Po drodze drwale i jakieś mostoroby, ale bardzo introwertyczne, bez specjalnejnchęci integracji. Zupełnie na miękko weszliśmy na górkę, posmakowaliśmy dzikich jabłek i zeszliśmy do Banicy.

W Banicy mieszkają najgrzeczniejsze i najlepiej wychowane dziewczęta po tej stronie Karpat. Na oko 15-to latka przywitała się, zagadnęła, pomogła i poszła do szkoły, gdzie, z daleka widzieliśmy, przyjechała jej umówiona koleżanka. Zostawiłem łobuziaków pod drewnianym kościołem św. Kosmy i św. Damiana, a sam poszedłem po zaopatrzenie do lokalnego sklepu. Modliłem się jedynie, by nie roznieśli zabytku, gdyż nabierają ogromnej wprawy w okładaniu się kijami, a bez plecaków, znacznie mitygujących ich ruchy, mogliby bez problemu zakończyć temat renowacji i utrzymania, zmieniając go w odbudowę. W sklepie nie było niczego, co chiałem, więc kupiłem jakieś zamienniki i wróciłem do dzieci. Po zjedzeniu krojonych moim ogromnym noźem bułeczek i wypiciu takiego dziwnego płynu z puszki ze składem z proszku poszliśmy dalej.

kościół św. kosmy i św. Damiana w Banicy

Zaraz potem rozpętała się niezła bijatyka o strumyk i cieszyłem się skrycie, że nikogo w zasięgu wzroku nie było. Na wejściu pod Swarne i dalej całą drogę nikogo. Zeszliśmy do Mochnaczki Niżnej, gdzie wielki, słomiany pies (chyba?) reklamował tegoroczne dożynki. Przy tym psie zagadnął nas chłopak zdążający w stronę Wołosatego, też na GSB, pogadaliśmy o szlaku po naszej stronie.

Korzystając z nadarzającej się okazji kupiłem w lokalnym sklepie lody i piwo, po czym skonsumowaliśmy wszystko w tzw. obrębie sklepu i zrobiliśmy drugą turę po wodę. Sprzedawczyni w tym sklepie jakaś niechętna wszystkiemu, zapadła w pamięć jako ta, którą chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Spytałem jej jeszcze, czy gdzieś tu coś można zjeść, ale niezwykle wymownie stwierdziła, że nie.

Wiecie, że Bóg czasem uśmiecha się z twarzy Turka? Jakieś 200m od sklepu natknęliśmy się na kebab! Niech tę sprzedawczynię w ZUSie informują o emeryturze tak, jak ona mnie o posiłkach. Właściciel kebabu mieszka ponad 20 lat w Polsce, zrobił nam przepyszne kebsy, o wiele za duże, więc mieliśmy na później. Porozmawialiśmy o moich przygodach w Turcji, życzyliśmy sobie wzajem zdrowia i pomyślności i poszliśmy dalej. A Turek jeszcze nam butlę wody na koniec dołożył za darmo.

Dalej było pastwisko i koniki się pasły wraz ze źrebięciem i jak nas zobaczyły nadchodzących, to przybiegły się zapoznać i Gniewko się trochę zestresował, ale potem już wszystko w porządku było i w zgodzie ze zwierzakami przeszliśmy dalej. Dalej szamał coś taki Szybki Szymuś, czyli taki koleś na szlaku, któremu szkoda czasu było na kończenie wyrazów, więc gadał terkocąc i gubiąc końcówki. Wypytał nas o wszystko i pognał dalej, dziwna to była rozmowa.

Po kilkuset metrach przedsiębiorstwo Lasy Państwowe zafundowało nam rozryty piekielnie szlak i zakaz wstępu, bo ścinka, zrywka, rabunek. Zrobiło bardziej stromo i wśród ciekawych grzybków wdrapywaliśmy się na Huzary. Huzary zdobył Gniewko, czym wyrównał rachunki z bratem i sytuacja się odrobinę uspokoiła. Z góry wykonaliśmy telefon do Willi Eden, gdzie zaplanowałem nocleg, akurat mieli pokój 3 osobowy.

Tuż przed Krynicą wpadliśmy na blond dziewczę, znowu kilka minut spędziliśmy na rozmowie – biedna się spieszy ze szlakiem, bo 50 lat na karku, nie to co u mnie, ja to jeszcze mam czas. Na moje nieśmiałe stwierdzenie, że ja zaraz też 50 lat na karku, szczerym oburzeniem zareagował Mieszko krzycząc, że co to ma znaczyć, że dopiero 48, a do 50 jeszcze droga daleka. No mały zuch, stara się ojca na duchu podtrzymać.

Przesympatyczna właścicielka Willi Eden, dała dzieciom po magnesie za dzielność. W Krynicy-Zdrój ogarnąłem bilety i plan podróży do Gorlic, taksówkę na dworzec i wykąpałem szkraby.

Gdy odpoczywałem, przez taras zajrzał jeszcze taki lekko z innego świata człowiek i opowiedział mi o swoim odkryciu, czyli muzeum zabawek. Znajduje się tu zaraz, niedaleko, więc ja, że oczywiście, koniecznie, jutro z samego rana zajrzymy i jesteśmy ogromnie wdzięczni i będzie fantastycznie. Poszedł z wyraźnym samozadowoleniem rysującym się na twarzy. Zaś rano taksówka na dworzec, na dworcu pociąg z Gdyni (dzyń! coś mi zadzwoniło w głowie), my hop, w autokar Polonusa, następnie myk, w autobus Voyagera i tak dotarliśmy do Gorlic, gdzie podziękowałem za parking i pojechaliśmy w stronę domu.

Jeszcze nocleg w hotelu Korona z basenem i akuratnie właśnie odbywającym się weselem, po czym bez większych przygód przejechaliśmy aż het, za Warszawę, by na krajowej 7-mce dogonił nas bus z Bartkiem, byłym moim pracownikiem, a teraz kolegą i stąd już bez innych niespodzianek dojechaliśmy do domu. Najlepszy wyjazd w góry, z moimi ukochanymi synkami.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Leave a Reply