Znacie to?
Ładowanie bateryjek, szukanie kart pamięci, próby zmieszczenia wszystkiego w małym plecaczku i nieustające zdziwienie, że jednak ciężko, jak jasna cholera? Tym razem wcale nie jest inaczej, z bagażu wylatują coraz to nowe rzeczy, samodyscyplina wzrasta do rangi religii, a i tak wciąż wszystkiego za dużo…
I z reguły okazuje się, że to właśnie najcięższe rzeczy są najpotrzebniejsze…
W tym odcinku ruszamy na podbój Ameryki Południowej: wyposażeni jedynie w dwa bagaże podręczne, skompresowani do maksimum, przygotowujemy się do kilkunastogodzinnej podróży za Wielką Kałużę: mamy kupione po taniości bilety do Limy, ale najprawdopodobniej wysiądziemy po drodze: chcemy odwiedzić Medellín w Kolumbii, rodzinne miasto Pablo Escobara, i zobaczyć, czy jest tam tak strasznie, jak to malują? Czy rzeczywiście jedzą tam białych na surowo, czy obdzierają ze skóry, czy obcinają kończyny i czy rzeczywiście z nieba leci tam biały proszek, a lamy żują tylko kokę? A potem… Potem, to się zobaczy.
Tymczasem trzymajcie kciuk, żeby nie wybuchł żaden wulkan, żeby nam nie poodwoływali lotów TAM, bo z powrotem, to nam w zasadzie wszystko jedno, możemy zabrać się i łódką.
Tak więc u nas chwilowo rośnie zużycie prądu, zaś jutro zatrzaskujemy drzwi i tyle nas tu widzieli.
Jak będzie tam dostęp do netu, możecie liczyć na kępkę świeżych wieści zza Wielkiej Wody.