el pecado mortal

W Casa del Inka na śniadanie placuszki kukurydziane. Zażyczyłem dwa, bo przepyszne były. Kociątko pożarło jeden, mrucząc z niesmakiem i zjadło bułkę z dżemem na dokładkę. Kawa, którąśmy kupili, nie nadaje się do parzenia wodą o temperaturze poniżej 100st: utworzyła się zawiesina. Szefowa kuchni w odruchu dobroci przyniosła nam cedzak i dodatkowy kubek, żebyśmy mogli swoje błotko przecedzić. Tak więc do placuszków cedzona kawa. Cudnie. Wymeldowując się Anulka zapragnęła podarować najśmieszniejszej recepcjonistce świata – Naiszy – naszą zawieszkę, co też zrobiła.
z Naisza _DSC0014
Być w Cusco i nie zwiedzić Machu Picchu to grzech, więc mamy grzech. Stopień komplikacji przy – wydawałoby się – najprostszej rzeczy pod słońcem, jaką jest wtargać swoje tyłki na jakąś górę kamieni, odstręczył nas skutecznie. Ceny z kosmosu, a na samodzielny trekking tym razem nie mamy czasu. Poszukaliśmy pocieszenia w biegu na orientację, jaką było szukanie urzędu pocztowego.

Cusco sprawiło na nas jak najgorsze wrażenie, ale nie dlatego, żeby było jakoś obrzydliwie brzydkie, nie. Po prostu było przeraźliwie zimno i padał deszcz. To, w połączeniu z podobnym klimatem w hostelu, a także naprawdę zwariowanymi cenami, spowodowało, że ruszyliśmy szukać autobusu do Puno.
Przepłaciliśmy straszliwie za miejsca w autobusie Libertad. Więcej tak się nie damy: lepiej 5 razy sprawdzić ceny w każdym okienku, polecamy wszystkim dużą ostrożność.
Droga nie wiodła tylko przez góry, lecz również płaskowyż, którego nazwy na razie nie pomnę. Widoki wspaniałe, jedyną rzeczą wartą wspomnienia była blokada drogi rozniesiona w pył przez dzielnych policjantów, którzy pilnowali, by to niecne zachowanie się nie powtórzyło. Autobus należał do gatunku tych, które zatrzymują się po drodze, by wziąć pasażerów, mieliśmy więc kilka przystanków, wpadały handlarki, było ciekawie.


Po kilku godzinach jazdy, jak zrobiło się już bardzo ciemno, wjechaliśmy na miejsce przeznaczenia i wysiedliśmy na wielkim terminalu.
Zmęczenie jazdą jest odwrotnie proporcjonalne do wysiłku fizycznego, jaki należy w nią włożyć, więc bez długich dyskusji poszliśmy spać do najbliższego hostelu, jaki znaleźliśmy. Był to hostel Conquistadores. Nie możemy zmusić się do napisania czegokolwiek pozytywnego o tym miejscu, poza tym, że na głowę nie ciekła woda. Na resztę spuśćmy zasłonę miłosierdzia.
A! Na nasze gorące nalegania, chłopak przyniósł nam dwa kubki gorącej wody. To ten plus, który nam wcześniej umknął. Zaparzyliśmy liście koki.
Dobranoc.